co zrobić żeby żona częściej się kochała

I powiem Ci, że z większością tych tekstów się może i zgadzam co do efektu, ale kompletnie nie zgadzam co do podstaw, nazwijmy to „filozoficznych”. Miałam na myśli napisanie szczegółowego podzielnika z rodzajami sytuacji rodzinnych, bo wiadomo, że inna sytuacja jest w domu kiedy tylko jedna osoba pracuje zawodowo, a inna kiedy Być może to co Cie teraz spotyka to walka duchowa po prostu. Diabeł jest królem mamony a Wy macie problemy finansowe, koleżanka bogata- wszystko się zgadza. Może żona ma jakieś grzechy niewyspowiadane, a między innymi one są furtką, żeby szatan się do takiej duszy dobrał. Wniosek z tego, że kobiety częściej bywają w małżeństwie samotne i nieszczęśliwe. Tak. Tym bardziej że częściej niż u mężczyzn ich życie sprowadza się tylko do sfery domowej. A najlepiej mieć w życiu kilka filarów, na których możemy się oprzeć – dom, pracę, przyjaciół, pasję i tak dalej. Mówiąc obrazowo: jak coś Wypróżniam się co 3 dni, wiem że to bardzo niezdrowe więc co mam robić albo jeść żebym robiła to co najmniej 1 dziennie. A, i z sikaniem nie ma problemów. Zobacz 7 odpowiedzi na pytanie: Co mogę zrobić żeby się częściej wypróżniać? 8. Pragnienie większej niezależności. Ósma wskazówka, która może pomóc ci zrozumieć, czy ona cię zdradza, dotyczy bezpośrednio waszych relacji. Kobieta, która planuje zdradzić swojego partnera (lub już to robi), nie będzie już więcej zainteresowana spędzaniem z nim wolnego czasu. Je Cherche Un Site De Rencontre 100 Gratuit. fot. Adobe Stock, prostooleh Wyprowadzając się z miasta, marzyłem o ciszy i spokojnych wieczorach we własnym ogrodzie. O bliskim kontakcie z naturą też myślałem, choć zdecydowanie w innym znaczeniu. Zawsze chciałem mieszkać na wsi, niestety, obowiązki zawodowe mi na to nie pozwalały. Miałem własną firmę i żeby utrzymać się na powierzchni. Pracowałem po kilkanaście godzin dziennie Spotkania z klientami, podwykonawcami, wizyty w bankach, w skarbówce… Przez długie dojazdy do miasta traciłbym cenny czas. Na dodatek moja żona była typowym mieszczuchem. Kochała uliczny tłok, pośpiech, samochody. Mówiła, że na wsi zanudziłaby się na śmierć, zwiędła jak niepodlewany kwiat. Nawet na wakacje wolała jeździć do zatłoczonych kurortów niż do leśnej głuszy. Tak więc niemal przez całe swoje życie męczyłem się w mieście, marząc o dniu, w którym zamieszkam w jakimś zacisznym zakątku. Pięć lat temu postanowiłem wreszcie spełnić swoje marzenie. Byłem już wtedy po rozwodzie, więc nie musiałem pytać żony o zdanie i zgodę. Niedługo po swoich 60. urodzinach sprzedałem większość udziałów w firmie i przekazałem obowiązki wspólnikowi. A warszawskie mieszkanie zamieniłem na domek pod lasem – niezbyt okazały, ale za to otaczał go piękny ogród. Centralnym punktem ogrodu było niewielkie jeziorko otoczone z trzech stron gęstymi szuwarami. W ciepłe wieczory siadałem nad jego brzegiem, patrzyłem na wodę i wsłuchiwałem się w otaczającą mnie ciszę. Uwielbiałem to Nie wyobrażałem sobie, że ktoś lub coś zmąci ten spokój, a ja przyjmę to z uśmiechem i radością. A jednak tak się stało. Za sprawą… kaczora. Znalazłem go w wiosenny poranek, trzy lata temu. Wracałem wtedy z pobliskiego miasteczka. Byłem już prawie pod furtką, gdy przez otwartą boczną szybę usłyszałem przeraźliwy pisk. Przestraszony zatrzymałem samochód. I wtedy go zobaczyłem. Leżał na środku jezdni i wrzeszczał jak nieboskie stworzenie. W pierwszej chwili chciałem go zostawić. Gdzieś tam kiedyś przeczytałem, że nie wolno od razu zabierać piskląt, które wypadły z gniazda, bo jest nadzieja, że matka po nie przyleci. Ale że droga była dość ruchliwa, a w pobliżu nie kręcił się żaden dorosły ptak, zapakowałem krzykacza do koszyka i zawróciłem w stronę miasteczka, do weterynarza. Nie miałem pojęcia, co to za ptak ani co dalej z nim zrobić. Weterynarz przyjął mnie bardzo ciepło. Dokładnie obejrzał malucha. – To pisklę dzikiej kaczki. Nie jest ranne, ale bardzo wygłodniałe i osłabione. Jeżeli dostanie jedzenie kilka razy dziennie, to szybko dojdzie do siebie – oświadczył, pakując ptaszka z powrotem do mojego koszyka. – Nie potrafię się nim zająć. Może mógłby zostać w lecznicy? – zapytałem z nadzieją w głosie, ale weterynarz tylko się uśmiechnął. – Na pewno da pan sobie radę. To naprawdę nic trudnego – powiedział i zrobił mi krótki wykład na temat opieki nad pisklętami. Po powrocie do domu zgodnie z zaleceniem lekarza ułożyłem kaczorka w ciepłym, miękkim legowisku zrobionym z ręczników. Potem nakarmiłem go papką z owoców oraz zmielonych płatków owsianych. W taki oto sposób, zanim się obejrzałem, zostałem kaczym ojcem… Pierwsze dni były bardzo trudne Donald, bo tak go nazwałem, był strasznym głodomorem. Ciągle się wydzierał i domagał się jedzenia. Bywało, że przez całe noce oka nie zmrużyłem. Na szczęście po kilku tygodniach stanął na własnych łapkach i co najważniejsze, trochę przycichł i sam wyszukiwał sobie jedzenie. Coraz więcej czasu spędzał w ogrodzie, gdzie wybudowałem mu nawet specjalny drewniany domek. Martwiło mnie tylko jedno: kaczorek nie umiał pływać. Na początku miałem nadzieję, że wiedziony instynktem, sam wskoczy do jeziorka. Ale nie. Chętnie myszkował w rabatkach, jednak wodę omijał z daleka. Pewnego dnia postanowiłem więc zachęcić go do pływania. Założyłem płetwy i naśladując kaczy chód, wszedłem do jeziorka. Miałem nadzieję, że Donald pójdzie za mną. Nic z tego. Stał na brzegu i przyglądał mi się z zaciekawieniem. Podobnie jak sąsiedzi. Nie mogli uwierzyć, że poważny starszy pan próbuje nauczyć kaczkę pływać. Nieraz widziałem, jak pukają się znacząco w głowy. Nic sobie jednak z tego nie robiłem. Powtarzałem tę wędrówkę jeszcze przez tydzień. Moja cierpliwość i wysiłki wreszcie zostały nagrodzone! Ósmego dnia kaczor wreszcie wszedł do wody. Zaczął przebierać łapkami i po chwili pływał, jakby robił to od urodzenia… Następnego dnia zatrzepotał skrzydłami i po raz pierwszy wzbił się w powietrze. Byłem z niego bardzo dumny. Donald rósł jak na drożdżach Po roku był już dużym, silnym ptaszyskiem. I bardzo mądrym. Nie odstępował mnie nawet na krok. Gdy pracowałem w ogrodzie, stał obok, gdy szedłem na spacer do lasu lub na zakupy do wiejskiego sklepu, dreptał grzecznie przy nodze. Kiedy zasiadałem na kanapie, przed telewizorem, on siadał przy mnie. Dopiero gdy kładłem się spać, szedł do swojego domku. Pilnował mnie niczym pies i jak pies mnie bronił. Pamiętam, jak któregoś dnia dwóch pijaczków poprosiło mnie przed sklepem o kilka groszy na piwo. Gdy odmówiłem, stali się agresywni. – Dawaj, dziadku, kasę, bo pożałujesz – wybełkotał jeden z nich i ruszył w moją stronę. Donald natychmiast zareagował. Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, rozpostarł skrzydła, pochylił łeb i głośno sycząc, ruszył do ataku. Wyglądało to naprawdę groźnie. Gdyby napastnicy przytomnie nie wzięli nóg za pas, nie wiadomo, czym by to się skończyło. Donald uspokoił się dopiero wtedy, gdy zniknęli za rogiem. – No, no, ale ma pan ochroniarza. Tylko pozazdrościć – powiedziała z podziwem w głosie sklepowa. Jeszcze tego samego dnia o wyczynie Donalda wiedziała cała wieś. Od tamtej pory, gdy kaczor kroczył obok mnie, ludzie uśmiechali się przyjaźnie i… na wszelki wypadek przechodzili na drugą stronę ulicy. Nie lubiłem rozstawać się z Donaldem, dwa razy w tygodniu musiałem jednak jeździć do Warszawy, do firmy. Sprawdzić, czy wspólnik wszystkiego pilnuje i nie kombinuje czegoś na boku. Ilekroć jednak pakowałem się do samochodu, miałem potworne wyrzuty sumienia, bo kaczor asystował mi cały czas, drąc się rozpaczliwie, jakby go ktoś z piór oskubywał. Czułem się jak wyrodny ojciec, który zostawia dziecko Doszło do tego, że zamiast zajmować się pracą, zastanawiałem się, czy z kaczorem wszystko w porządku. Wcześniej przy okazji wizyt w stolicy umawiałem się zawsze na spotkanie z kolegami z dawnych lat. Teraz robiłem to znacznie rzadziej. Po wyjściu z firmy pędziłem do domu na łeb, na szyję. Ale było warto, bo kiedy wracałem, Donald zawsze wybiegał mi na spotkanie. Kwakał radośnie, łasił się u moich stóp, domagał się uwagi, głaskania. A gdy ociągałem się z pieszczotami, podszczypywał mnie w rękę lub łydkę. Od początku nie zamykałem kaczora w żadnej klatce. Gdyby chciał odlecieć, mógł to zrobić w każdej chwili. Ale nie kwapił się do odejścia. Nawet wtedy, gdy jego pobratymcy wyruszali w podróż do cieplejszych krajów, on trwał przy mnie. Cieszyłem się z tego. Im dłużej był ze mną, tym mocniej się do niego przywiązywałem. Traktowałem go jak swojego przyjaciela, ba, jak członka rodziny. Wczesną wiosną tego roku stało się najgorsze: Donald nagle zniknął. Rano, gdy wyjeżdżałem do Warszawy, jak zawsze żegnał mnie płaczliwym kwakaniem, ale gdy wróciłem nie wybiegł mi na spotkanie. Zaniepokojony przeszukałem cały ogród, nigdzie go nie było. W najbliższej okolicy też nie. Pytałem sąsiadów, nikt nie wiedział, co się stało. Byłem załamany. Przez następne dni z niepokojem wpatrywałem się w niebo, czekając na powrót przyjaciela. Ale się nie pojawiał. Po miesiącu już prawie straciłem nadzieję I wtedy nagle się odnalazł. Gdy się rano obudziłem i spojrzałem przez okno, zauważyłem, że pływa sobie, jak gdyby nigdy nic, po jeziorku. Już chciałem zrobić mu karczemną awanturę (jak ojciec synowi, który zwiał z domu), gdy dostrzegłem, że nie jest sam. Towarzyszyła mu urocza kacza dama wpatrzona w niego jak w obrazek. Wkrótce parka uwiła sobie gniazdko w szuwarach, a dwa tygodnie temu przyszły na świat młode… Teraz w moim stawie pływa sześć małych kaczuszek. O ciszy i spokoju mogę zapomnieć, bo maluchom dzioby się nie zamykają. Obawiam się, że to nie koniec, bo Donald szybko stracił zainteresowanie rodziną i właśnie sprowadził sobie kolejną dziewczynę… Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę” Na przestrzeni lat, odkąd pomagamy rodzinom przezwyciężać kryzysy w związkach, obserwujemy rosnącą ilość mężczyzn, którzy zgłaszają się do nas po pomoc po zdradzie żony. Niezależnie od tego czy jest to zdrada emocjonalna (szczegółowo omawiamy ten problem zdrady emocjonalnej w tym artykule) czy fizyczna jest ona ciosem dla mężczyzny. Po tym jak stwierdzi – “żona mnie zdradza” – pojawiają się pytania. Czy powinienem o nią walczyć? Czy powinienem być zazdrosny, gdy wciąż utrzymuje kontakt z kochankiem? Aż w końcu – jak znów zaufać? W tym artykule znajdziesz odpowiedź na swoje pytania. Dowiesz się czy jest sens odbudowywać Wasz związek po zdradzie i jak to zrobić. Dla lepszego zilustrowania tego zagadnienia posłużę się dwoma historiami. Wysłali je do nas dwaj mężczyźni, którzy odkryli, że żona ich zdradziła. Przeżywamy poważny kryzys w małżeństwie. W związku jesteśmy od 15 lat. Mamy dwoje dzieci. Żona wcześniej wielokrotnie sygnalizowała mi, że oczekuje więcej niż jej daję. Potrzebowała wsparcia, rozmowy, pocieszenia, komplementów. Po jej wybuchach „naprawiałem się”, ale na krótko. Absorbowała mnie praca, zapominałem by ją przytulić, powiedzieć, że ją kocham, podziwiam. Myślałem, że widzi, że ją kocham i wspieram. Zabiła nas rutyna i nic z tym nie robiliśmy. Ostatni rok był najgorszy, mało rozmawialiśmy, ona już nie wybuchała i nie mówiła, że nie daję jej tego, czego potrzebuje. Nie kochaliśmy się przez ten czas. Ją pochłonęła praca na wiele etatów. Wydawało mi się, że jest szczęśliwa, więc nie dociekałem jak się czuje. Przeszkadzało mi, że przestała angażować się w zajmowanie się domem i dziećmi. Odpuściła wszystko. Chciała być coraz bardziej niezależna ode mnie. Założyła drugie konto bankowe. Ja w pracy zacząłem coraz bardziej zbliżać się do innej kobiety i zdradziłem żonę. Zauważyłem, że żony coraz częściej nie ma, wracała później. Długo nie dopuszczałem tej myśli, ale w końcu dowiedziałem się, że zdradza mnie od roku. Powiedziałem jej, że wiem i przyznałem się jej, że ją zdradziłem. Zerwałem całkowicie kontakty z kobietą, z którą ją zdradziłem. Żona bardzo cierpiała, krzyczała, płakała, nie mogła zrozumieć dlaczego to zrobiłem, zwłaszcza, że ta kobieta jest starsza ode mnie o 10 lat. Spotkała się z tą kobietą i rozmawiała. Na początku ta kobieta nie chciała się przyznać, ale w końcu to potwierdziła. Natomiast moja żona nie chciała się przyznać do zdrady. Powiedziała, że ten mężczyzna jest jej największym przyjacielem (pracują razem), bardzo jej pomógł, gdy była załamana moją obojętnością, ale że to tylko przyjaźń, nie pozwolili sobie na więcej. Zaufałem jej i wybaczyłem, zaakceptowałem jej przyjaźń, chociaż w głębi podejrzewałem, że łączy ich coś więcej. Żona zaprzeczała, że się z nim dalej spotyka, twierdziła, że są przyjaciółmi i spotykają się jedynie w pracy. Po tych wzajemnych wyznaniach i obietnicach kochaliśmy się wielokrotnie, namiętniej niż wcześniej. Ja się zmieniłem, może nawet przesadzam w swojej czułości. Ten nasz nowy okres trwa już 4 miesiące. Wiem, że w tym czasie spotykała się z nim wielokrotnie po pracy. Gdy jej o tym mówiłem denerwowała się mówiąc, że ją dręczę i wymyślam wszystko z zazdrości. Niedawno dowiedziałem się z jej telefonu, że kontaktuje się z nim, mówiąc, że go kocha i uprawiają seks. Na razie nie chcę jej o tym mówić, bo wiem, że może to oznaczać koniec. Proponowałem jej, że odejdę bo boję się, że będę zazdrosny i się znienawidzimy. Powiedziała, że tego nie chce. Obawiam się, że chce być dalej ze mną przez dzieci, dom, rodzinę, znajomych, ale już nie przeze mnie. Nie wiem jak mam się zachować i co dalej robić. Kocham ją i nie chcę jej stracić. Andrzej Panie Andrzeju, problem, który Pan opisuje niestety nie należy do rzadkości. W minionym roku do Sensity kilkakrotnie w ciągu każdego tygodnia przychodziła nowa para, która znalazła się w bardzo podobnej sytuacji. Do zdrad małżeńskich dochodzi coraz częściej, ponieważ coraz mniej ludzi nadąża za szaleńczym tempem życia, które nieświadomie, sami sobie narzucają. W pogoni za lepszym bytem lub innymi często nadmiarowo ambitnymi wyzwaniami, mamy tendencję do poświęcania siebie i bliskich. W imię osiągania celów finansowych, które wydają nam się wspólne i ważne dla całej rodziny, odkładamy radość życia na później. Jednak, jak wielu już zdążyło tego doświadczyć, jest to prosta droga do wypalenia i cierpienia całej rodziny. Mężczyzna musi walczyć “Proponowałem jej, że odejdę, bo boję się, że będę zazdrosny i się znienawidzimy”. To zabrzmiało, jakby chciał Pan “wziąć żonę na litość”. W moim odczuciu taka strategia to równia pochyła w dół. Panie Andrzeju, najgorsze, co może zrobić mężczyzna, to poddać się. Pisałam o tym kiedyś w artykule pod przewrotnym tytułem “Jak poradzić sobie z rozstaniem”. Nie mogę Pana zapewnić, że wygra Pan tę bitwę. Ale może mieć Pan pewność, że jeśli nie podejmie Pan wyzwania, to przegra Pan już w przedbiegach i to po trzykroć: we własnych oczach, w oczach żony, w oczach dzieci! Z Pana opisu wynika, że żona odsunęła się od Pana emocjonalnie. Powodem zdrad ze strony kobiet nadal rzadko jest tylko pociąg seksualny. W zdecydowanej większości wypadków żony zdradzają swoich mężów, bo nie czują się przy nich ważne, rozumiane, atrakcyjne, bezpieczne (poczucie bezpieczeństwa wiąże się nie tylko z przekonaniem o wierności i lojalności męża, ale również z jego decyzyjnością, konsekwencją, odwagą i stanowczością, czyli głównymi atrybutami męskości). Te braki najczęściej zaspokaja kolega z pracy, tak jak to stało się w Państwa przypadku. Trzeba spróbować to naprawić, nauczyć się, jak zaspokoić potrzeby żony, żeby kolega z pracy przestał być potrzebny. W zrozumieniu wzajemnych potrzeb i oczekiwań nieocenioną pomocą może okazać się wspólna wizyta u terapeuty par. Żona mnie zdradziła i nadal utrzymuje kontakt z kochankiem. Czy mam prawo być zazdrosny? Podobny problem porusza pan Łukasz Z moją żoną jesteśmy w małżeństwie bardzo krótko, w zasadzie dopiero co wzięliśmy ślub. Jakiś czas temu, jak byliśmy narzeczeństwem moja żona zdradzała mnie przez trzy miesiące ze swoim kolegą z pracy. Sytuacja wyglądała tak, że moja żona pracowała sezonowo i mieszkając w miejscu pracy tam poznała tego faceta. Już w trakcie tego okresu domyślałem się, że coś jest nie tak. Ale ona wiecznie zaprzeczała i zapewniała mnie, że nikogo nie ma. Nie zgadzała się, żebym Ją odwiedzał i spędzał u Niej noce. Tłumaczyła to tym, że nie może przyjmować gości w pokoju, w którym spała. Poznałem tego faceta i oboje mnie zapewniali, że nic ich nie łączy. Dodam tylko, że dochodziły do mnie sygnały, że coś jest na rzeczy, że spędzają ze sobą mnóstwo czasu po pracy. Pewnego dnia, jak już mieszkaliśmy razem, przejrzałem jej telefon. W ten sposób dowiedziałem się, że mnie oszukiwali. Na początku przepraszała mnie za to i twierdziła, że to tylko przygoda. Po jakimś miesiącu okazało się, że ona go kocha. Jednakże postanowiła wrócić do mnie i spróbować żyć ze mną i odbudować uczucie do mnie. Już po tym wszystkim wzięliśmy planowany wcześniej ślub. Problem jest w tym, że ona dalej utrzymuje z nim kontakt. Twierdzi, że to tylko znajomość, że nic ich już nie łączy, ale ja Jej nie potrafię zaufać po tym wszystkim. Dlatego też usuwa wszystkie wiadomości od niego, ukrywa przede mną telefon. Ostatnio bardzo naciska, że chce, żeby on nas odwiedził. Tak uporczywie przy tym ustaje, że grozi mi nawet, że odejdzie. Zgodziłem się na to, ale tylko pod warunkiem, że wezmę na ten okres wolne z pracy żeby nie byli sami. Gdy jej to powiedziałem obraziła się, że Jej nie ufam i że moja zazdrość jest chora. Myślicie, że mam prawo być zazdrosny, że mam prawo się nie zgodzić? Co mam zrobić? Pozwolić Jej zostać z nim sam na sam? Opisana przez Pana sytuacja rodzi wiele niepewności co do Państwa relacji. Jeszcze przed ślubem budowanie związku i wzajemnych więzi było oparte na kłamstwie, zdradzie i tym samym braku zaufania i stabilności. Mimo tego, że byli Państwo tego świadomi, zdecydowali się Państwo na ślub i wspólne życie, które zakłada zaufanie do drugiej osoby, życie w prawdzie, szczerości i wierności. Z tego, co Pan napisał wnioskuję, że żadne z Państwa nie podjęło tego zobowiązania (Pana żona utrzymując nadal pozamałżeńskie relacje z byłym/obecnym kochankiem, Pan – sprawdzając prywatną pocztę żony i nie ufając jej zapewnieniom). Okoliczności poprzedzające ślub jak i późniejszy rozwój Państwa relacji może wskazywać na zniekształcone wzorce relacji zarówno u Pana jak i żony. Warto przyjrzeć się schematom, w których Państwo funkcjonujecie, bo w przeciwnym wypadku, będziecie Państwo narażeni na kręcenie się w błędnym kole. Warunkiem koniecznym do rozpoczęcia odbudowy Państwa relacji, jest odcięcie kontaktu z osobami, które mogą tej odbudowie przeszkodzić, w tym wypadku taką osobą wydaje się kochanek – kolega z pracy. Aby móc zaangażować się w pracę nad ratowaniem związku, trzeba mieć możliwość skupienia uwagi na tym związku. Jeśli nasze emocje zaangażowane są w relację z inną osobą, ratowanie małżeństwa będzie bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe. Dzieje się tak dlatego, że jeśli emocjonalnie czujemy bliskość z inną osobą, niż współmałżonkiem, jakiekolwiek próby zbliżenia ze strony współmałżonka najczęściej odbierane są jako zagrożenie przed którym uruchamiają się reakcje obronne. Dlatego próba zbliżenia może wywołać efekt odwrotny. Wygląda na to, że sytuacja rozwinęła się u Państwa na tyle daleko, że niezbędna będzie pomoc specjalisty, w tym wypadku terapeuty małżeńskiego. I to jak najszybciej! Pozdrawiam i życzę wytrwałości. Nasz komplety przewodnik po zdradzie w związku Ten artykuł jest częścią cyklu publikacji na temat zdrady w małżeństwie. Z satysfakcją musimy stwierdzić, że jest on najobszerniejszym zbiorem informacji dotyczących zdrady w Polsce. Dlatego z pewnością zainteresują Cię także: Wszystko, co musisz wiedzieć o zdradzie w związku – kompletny przewodnik Jakie są konsekwencje i skutki zdrady małżeńskiej? Zdrada przez internet, sms, czat, komunikator – pierwsza tak obszerna publikacja w Polsce! Przyczyny zdrady wśród mężczyzn i kobiet – różnice Jak wybaczyć zdradę? Czy to możliwe? Jak rozpoznać zdradę? 10 sygnałów. Wszystko o zdradzie emocjonalnej Jak żyć po zdradzie męża lub żony i budować lepszy związek? Jeśli ten artykuł był dla Ciebie wartościowy, udostępnij go. Chętnie poznamy też Twoją opinię – możesz podzielić się nią w komentarzach poniżej. Jeśli ten artykuł był dla Ciebie wartościowy, udostępnij go. Chętnie poznamy też Twoją opinię – możesz podzielić się nią w komentarzach poniżej. Marta Mauer-Włodarczak jest właścicielem poradni w której prowadzi terapię par i małżeństw, a także konsultacje dotyczące problemów wychowawczych. Czytaj więcej… Bądźmy poważni… Co to znaczy „odpocząć od siebie?”. Jedyna zasadna sytuacja, w której mogłyby paść takie słowa, jest wówczas, gdy związek przechodzi naprawdę burzliwą fazę. Kiedy On i Ona się codziennie kłócą albo nawet biją. Te konflikty są już dla obojga nie do wytrzymania. Wtedy się oboje zgadzają, że powinni się przeprowadzić do różnych pokojów, nie rozmawiać, nie dyskutować albo wyjechać osobno na urlop. Natomiast częściej się spotyka wariant mówi to ON - Te słowa to elegancka zapowiedź mówi to ONA - Patrz radaNajczęściej tak mówią ludzie kulturalni, którzy nie chcą przesadnie się ranić i stopniowo od siebie odchodzą. Nie pakują walizek w pięć minut i wyprowadzają się, wiedząc, że między nimi koniec - rozstają się na raty. Patrząc sobie w oczy, zapewniają, że chcą tylko trochę odpocząć, mieć czas na przemyślenie ich związku. Jednak tak naprawdę te słowa oznaczają: „Żegnaj!”.Ale uwaga, inaczej jest, jeśli On lub Ona mówią: „Dajmy sobie trochę więcej czasu”. Mogłoby się wydawać, że po takim stwierdzeniu też nic już nie można zrobić i związek na pewno się rozpadnie. Ale to nieprawda. Właśnie po takich słowach pary bardzo często przychodzą po pomoc do gabinetu terapeuty. I codziennie jestem świadkiem tego, jak wielką metamorfozę można przejść. Jak wiele można z siebie dać, żeby zatrzymać drugą osobę. Można wyjść z najcięższego kryzysu, jeśli ktoś, kto nas zranił, ale kogo wciąż kochamy, udowodni nam, że jest w stanie zrobić wszystko, byśmy z nim najważniejsze to przekonać partnera, że jesteśmy zdolni do zmiany. Gdy to się uda, reszta jest już łatwiejsza. Miałem niedawno taki przypadek - całkiem typowy. Ona miała już dość życia z facetem, który był kłótliwy, reagował impulsywnie na najmniejszy cień krytyki. Zdecydowanie za dużo pracował w tygodniu, a w weekendy grał z kumplami w karty. Jakby tego było mało, z natury był skąpy i ciągle żonie wypominał, że jest rozrzutna, bo zamiast kupować wszystko na promocji, robiła normalne zakupy. Nawet mi trudno było uwierzyć, że tak łatwo uda się ich związek postawić na nogi. Ale ten facet rzeczywiście wszystko przemeblował. W ciągu dwóch tygodni przeprowadził życiową rewolucję: zmienił pracę, odciął się od kumpli, przestał kontrolować wydatki żony, zapanował nad swoim temperamentem i nauczył się ZMIENIĆ NASZE ŻYCIETo jest bardzo ważny i groźny komunikat. Oczywiście nie mówimy o sytuacji, w której ktoś stracił pracę, obniżono mu pensję itp. Jeśli On lub Ona informuje nas, że musimy zmienić nasze życie, to oznacza, że ich związek przechodzi bardzo głęboki kryzys i teraz już tylko „albo w prawo, albo w lewo” - czyli rozstajemy się albo musimy przeprowadzić jakąś rewolucję, bo nasz związek nie - znaki, które zapowiadają kryzysKażde rozstanie poprzedzają znaki przygotowujące grunt pod decyzję osoby, która pragnie odejść. „Ty mnie nie rozumiesz” - może powiedzieć On lub Ona. Oznacza to oczywiście to, że znalazł się ktoś, kto ich lepiej rozumie. Do tej samej kategorii należy stwierdzenie: „Musimy coś zrobić w naszym życiu, bo mam już tego dość. Tak dalej już nie można żyć!”.To nie jest przeważnie puste gadanie. Należy natychmiast podjąć dialog. Broń Boże nie odsuwać go w czasie! Trzeba kuć żelazo, póki gorące, bo dla wielu związków na tym etapie jest jeszcze szansa na przetrwanie. Choć samego przetrwania nie można nazwać sukcesem związku. Jeśli trwałość jest jego jedyną zaletą, to trochę mało. Bo chyba chodzi nam jeszcze o jakość życia. Ale faktem jest, że na tym etapie można jeszcze ocalić niejeden radaGdy w takim momencie para pojawia się w moim gabinecie, zazwyczaj słyszę wciąż te same skargi: „Musimy zmienić nasze życie, żeby On mniej pracował”. Albo: „Chciałabym, żebyśmy mieli więcej czasu dla siebie, bo tak, jak jest teraz, to już nie chcę”, „Widujemy się tak rzadko”, „Nie chcę czuć się samotna”, „Nie chcę być samotny”.Partnerzy mają do siebie pretensje o to, że któreś z nich tak oddaje się jakiejś swojej pasji, że w ogóle już nie myśli o rodzinie. Dochodzą emocjonalnie do ściany i wtedy wybuchają: „Tak dalej być już nie może!”. Czasem nie potrzeba żadnych dramatycznych sytuacji, zdrady czy przemocy, by małżeństwo stanęło na granicy rozpadu. Wystarczy nuda. Słyszę to w moim gabinecie co kilka dni: „Panie doktorze, u nas jeden dzień podobny jest do drugiego. Nigdzie nie chodzimy. U nikogo nie bywamy, taka wegetacja. Nic się nie dzieje, a przecież czas ucieka, powinniśmy coś z tym fantem zrobić”.Jeśli w tym momencie zaczniemy energicznie terapię i ratowanie związku, to stosunkowo łatwo można osiągnąć sukces. Musimy tylko wspólnie zaplanować codzienne życie od trudniej, gdy okazuje się, że mówiąc o codziennej nudzie, para przyznaje się, że od dwóch, trzech lat nie uprawiała z sobą seksu. Wtedy komunikat „Musimy zmienić nasze życie!” nabiera innych barw, bo seks niezwykle scala związek. Ale wszystko można jeszcze naprawić, jeśli partnerzy mają wolę i chęć, by usiąść razem do stołu obrad i poważnie SIĘ O CIEBIEBardzo ciekawe zdanie, w którym mogą być zawarte rozmaite uczucia i postawy - od altruizmu do egoizmu. Nie ma tu różnic pomiędzy kobietami a mężczyznami. Natomiast różny bywa podtekst tych słów. Inaczej brzmią wypowiadane przez żonę, której mąż dowiedział się, że wysyłają go z batalionem GROM-u do Afganistanu, a inaczej, jeśli dostał nową pracę, w której otoczą go młode i piękne to wynika z bezinteresownej troskiNajczęściej można to usłyszeć od kobiety. Ona mówi: „Martwię się o ciebie”, czyli „Jesteś mi bliski, troszczę się o ciebie”. Martwię się, bo widzę, że jesteś przepracowany. Martwię się, że źle wyglądasz. Martwię się o ciebie, bo zazwyczaj jeździsz bardzo szybko obwodnicą i możesz mieć wypadek. Martwię się, bo za bardzo przejmujesz się pracą. Martwię się, bo za mało jesz. Martwię się, bo nie masz czasu pójść na spacer. Martwię się, bo nie dbasz o leczenie… To jest dla niego to troska z podtekstem„Martwię się, że wylatujesz na konferencję do Madrytu” - może już być rozumiane dwojako. Oczywiście dla wielu osób oznacza to po prostu, że martwią się, czy wszystko pójdzie dobrze, a samolot nie spadnie. Czy ich ukochany nie struje się podłym, hotelowym jedzeniem. Czy go tam nie spotka coś to samo zdanie, powiedziane nawet tą samą barwą głosu, może oznaczać: „Martwię się o ciebie, bo na tej konferencji możesz poznać kogoś ciekawego i wdać się w romans. Ja tu będę na ciebie czekała i tęskniła, podczas gdy ty będziesz się tam dobrze bawił. Martwię się o ciebie, bo ty sobie wyjeżdżasz i będziesz gdzieś w atrakcyjnym miejscu, a ja zostaję w domu, z dziećmi i zepsutym kranem”. Pojawia się tu więc cień to wynika z braku zaufania„Podobno masz nową sekretarkę. To młoda i ładna dziewczyna. Martwię się o ciebie…”. Taki komunikat oznacza: „Martwię się o ciebie, bo ta baba może cię skompromitować. Jesteś zbyt łatwowierny, martwię się o ciebie, bo jesteś dobrym człowiekiem, ale nie znasz kobiet. To są takie spryciule, że cię owiną wokół palca”. To jest pomieszanie komunikatów, bo jednocześnie pobrzmiewa w tym „dbam o ciebie”, ale zaraz potem następuje ukryty komunikat: „Nie ufam ci, bo jesteś słaby, mało odporny na takie pokusy, możesz sobie nie dać rady”.Egoizm - co ludzie powiedzą?„Martwimy się o niego” - tak najczęściej mówią rodzice, gdy przychodzą do gabinetu z synem, który przejawia orientację homoseksualną. To dla nich bardzo bolesne, ale tak naprawdę wcale nie martwią się w tej sytuacji o niego, tylko myślą o sobie. Bo jeżeli On jest szczęśliwy, jemu jest z tym dobrze, to dlaczego mają się o niego martwić? Że nie będzie miał żony? Dzieci? Ale On tego nie potrzebuje. Martwią się więc o siebie, bo to im przejdzie koło nosa radość z wnuków. No i będą musieli się zmierzyć z pytaniem - „Co ludzie powiedzą?”. Jak widać „Martwię się o ciebie” może być nawet sformułowaniem bardzo radaMiałem pacjenta, który chciał zapanować nad bardzo silną zazdrością. Jego piękna żona pracowała zawodowo, a jednocześnie zajmowała się domem. Zaproponowano jej awans, który wiązał się z dużą liczbą wyjazdów i spotkań. Zazdrosny mąż miał dylemat, bo wiedział, że Ona wiąże z tą pracą duże nadzieje. Martwił się jednak, że ją tam zbałamucą. W końcu się zgodził i solidnie pracował nad sobą, żeby pozbyć się niezdrowej podejrzliwości. Po kilku miesiącach okazało się, że miał rację, martwiąc się - żona poznała kogoś na wyjeździe i od niego nadmierna kontrola, o czym już mówiłem, troska podszyta fałszem, może zniszczyć związek. Dajmy drugiej stronie więcej się kochamyCzęsto używane, też typowo kobiece sformułowanie. Co kryje się za tymi słowami To się tłumaczy na język polski tak: „Jakoś się ułoży. Jakoś to będzie. Nasza miłość rozwiąże wszystkie problemy”.Najczęściej wypowiadamy te słowa po to, żeby załagodzić kłótnię. Obie strony przeżywają ją mocno, obu już jest przykro, ale jeszcze nie znaleziono rozwiązania. Stąd wiara, że jeżeli się kochamy, to jakoś się między nami to również prośba: „Nie bądź przeciwko mnie. Nasza relacja jest najważniejsza i nadrzędna w stosunku do wszystkich innych relacji” - z rodzicami, z rodzeństwem, a nawet z własnymi radaTo jest mit, że miłość rozwiązuje wszystkie problemy. To nie zadziała, to tylko samouspokajanie się. A miłość mogła zostać podkopana. Konflikty same się nie rozwiążą, choć jeszcze przez pewien czas może wszystko jakoś działać. Bo przecież ci, którzy teraz wojują z sobą w sądach na rozprawach rozwodowych, też się kiedyś CIĘ!Jako biegły często muszę stawiać się w sądach - i te słowa często padają na sali rozpraw. Zawsze się wtedy zastanawiam, że przecież ci ludzie, którzy dziś toczą z sobą wojnę i są strasznie zajadli, kiedyś się kochali, spali razem, mówili sobie coś miłego, trzymali się za rączkę… Co się takiego stało, że teraz walczą z sobą i traktują siebie nawzajem jak najgorszych wrogów. Jak zapiekłe są te ich ONA ma na myśli„Nienawidzę cię!” - przeważnie wykrzykują kobiety. Jeśli robią to spontanicznie, w gniewie, w sytuacji skrajnych emocji, to może być kompletnie bez para się kocha, istnieje między nimi silna więź, to taki krzyk traktujemy spokojnie. Ona to potem tak tłumaczy: „Zdenerwowałam się i nie panuję nad emocjami”. Powiedziała w złości coś takiego, co w ogóle nie powinno przejść jej przez gardło. Ale było - minęło. Ona może nawet nie pamiętać, że to powiedziała. Natomiast co innego, gdy widzimy, że to nie jest spontaniczna wypowiedź, że te słowa padają po pewnym przemyśleniu. Tak może zareagować kobieta, gdy odkryła, że jej mąż ma romans. I rzeczywiście Ona go w tej chwili nienawidzi. Nastąpiło przebiegunowanie uczuć. To się zdarza. Te pozytywne uczucia, które żywiła do męża, w ciągu jednej sekundy zmieniły swój biegun. Tak jak go mocno kochała, będzie go teraz radaW awanturniczym zacietrzewieniu padają różne słowa. W chwili gdy kłótnia wygasa, przypomnijmy sobie słowo „przepraszam”. Ono ma magiczną moc… Fragment książki „Rozmówki małżeńskie” profesora Lwa-Starowicza, która okazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne fot. Adobe Stock, New Africa To nie było uczucie jak z filmu. Nie trafił nas piorun, nie szaleliśmy jak dzieciaki po dopalaczach. Znaliśmy się z widzenia od kilku lat, bo pracowaliśmy w tej samej firmie, choć w dwóch różnych oddziałach. Zawsze się peszyłam na jego widok. Miałam ochotę do niego zagadać, ale byłam zbyt nieśmiała. Jak się okazało, on również. Dopiero gdy firma rozwiązywała komórkę, w której pracował, uznał, że raz kozie śmierć. Podszedł i zaprosił mnie na kolację. Pomyślałam: Co mi szkodzi. Nawet jak nie wypali, potem unikniemy niezręczności, bo już nie będziemy na siebie wpadać w pracy. Ale wypaliło i ze spotkania na spotkanie mieliśmy coraz większą ochotę zobaczyć się kolejny raz. Nasze uczucie rozwijało się powoli. Oboje byliśmy nieśmiali i ostrożni, nie spieszyliśmy się, nie chcąc popełnić pomyłki. Woleliśmy zaczekać i upewnić się, że dokonujemy właściwego wyboru. Gdy w końcu przyznałam sama przed sobą, że kocham Artura, wiedziałam zarazem, że nigdy już nie pokocham nikogo innego. W tajemnicy przed nim zrobiłam badania Zamieszkaliśmy razem, zaplanowaliśmy ślub. Rozmawialiśmy o przyszłości, ciesząc się tymi rozmowami, bo oboje pragnęliśmy dużej, gwarnej rodziny, przynajmniej trójki dzieci, wesołych i nie tak wycofanych jak my. Marzyliśmy o chwili, gdy dziecko się urodzi, gdy weźmiemy je na ręce, przytulimy do serca, pokażemy światu, jaki cud stworzyliśmy… Może nie od razu po ślubie, zaczekamy rok czy dwa, nacieszymy się sobą w małżeństwie, wyjedziemy gdzieś, zobaczymy kawałek świata, znajdziemy i zadbamy o miejsce, które nada się dla większej rodziny… Konsekwentnie ten plan realizowaliśmy. Zwiedziliśmy kilka krajów, kupiliśmy domek za miastem, który remontowaliśmy. Żartowaliśmy się, że teraz kredyt złączył nas silniej niż ślub. Planowaliśmy dziecięce pokoiki, mebelki, kolor ścian, w ogrodzie miały być huśtawki, piaskownica, trampoliny… Byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Czułam się kochana i kochałam. Lepszego męża niż Artur nie mogłam sobie wymarzyć. Gdy na mnie patrzył, widziałam w jego spojrzeniu morze miłości. Nie musiał mi nic mówić. Czułam, że pora odstawić antykoncepcję, zrobić badania, przygotować moje ciało i zacząć działać. Chciałam zrobić Arturowi niespodziankę. Pokazać mu badania i… Zderzyłam się z rzeczywistością. Jedno badanie, drugie, kolejne. Ginekolog odsyłał mnie do endokrynologa, ten z powrotem do ginekologa. Zaczynałam się denerwować, tym bardziej że nikt nie chciał mi niczego konkretnego powiedzieć, tylko zlecał kolejne badanie, którego wyniki miały wszystko powiedzieć, ale nie mówiły niczego. W końcu, po zebraniu solidnej dokumentacji, pani ginekolog stwierdziła, że bardzo jej przykro, ale nigdy nie zostanę matką w sposób naturalny. Testy owulacyjne wykazały, że nie jajeczkuję. Moje hormony szalały. In vitro? Owszem, ale tylko z wykorzystaniem komórki jajowej innej kobiety. Chociaż gdyby udało się tę ciążę w ogóle utrzymać, to można by ją rozpatrywać w kategoriach cudu. Zresztą czy po tylu zabiegach i kombinacjach to w ogóle byłoby jeszcze moje dziecko? Nie zamierzałam od razu składać broni. Skonsultowałam wyniki u innego lekarza, potem u następnego. Wydałam kupę pieniędzy na wizytę w stolicy u jakiegoś profesora-cudotwórcy. Kwadrans mu wystarczył, by całkiem pozbawić mnie złudzeń. Bo on może cuda czyni, ale Bogiem nie jest. Na in vitro też mnie nie namawiał, nawet nie sugerował. – Z takimi wynikami byłoby to jedynie żerowanie na pani nadziejach. Przykro mi. Wyszłam od niego załamana i złamana. Na pół. Chciałam zrobić Arturowi niespodziankę i zostałam z niczym. Nie byłam w stanie wyznać mu, że robiłam po kryjomu takie badania i że dostałam tak fatalne wyniki. Bałam się. Umierałam ze strachu, że gdy spojrzy na mnie, w jego oczach nie będzie już tej samej miłości co zwykle. Bałam się, że spojrzy na mnie, jakbym go oszukała. Z gorzkim rozczarowaniem, jak na wspaniale opakowany prezent, który krył w sobie wybrakowany towar. Tak się czułam. Niezdatna, wadliwa, zbędna. Mój mąż widział, że coś mnie gryzie. Dopytywał, co się dzieje, ale tłumaczyłam się stresem w pracy. Wtedy się uśmiechał i mówił, że niedługo odpocznę od tego stresu. Kiwałam głową, zaciskając zęby, żeby się nie rozpłakać, bo doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Urlop macierzyński. Coraz częściej rzucał jakieś aluzje o dzieciach. Minęły już prawie trzy lata od ślubu, mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy, by móc ze spokojnym sumieniem myśleć o powiększeniu rodziny – stabilną pracę, dom, partnera, którego kochaliśmy i na którym mogliśmy polegać. Brakowało jednego: moich prawidłowo działających jajników. Nikt nie rozumiał, czemu to robię Po tygodniach bicia się z myślami postanowiłam, że nie mogę skazywać Artura na to, by żył ze mną i tylko ze mną. Miał prawo zostać ojcem, spełnić swoje marzenie o gromadce dzieci. Istniały inne opcje – rodzina zastępcza i adopcja – ale wiedziałam, że to nie dla mnie. Nie byłam psychicznie gotowa na to, by wychowywać dzieci urodzone przez kogoś innego. Przecież nie można się zmusić do miłości. Do obowiązku tak, ale miłość rośnie w kobiecie wraz z ciążą. Poza tym dobrze wiedziałam, że Artur też chciał mieć swoje dzieci, krew z krwi, kość z kości. To również nas łączyło. Poprosiłam w pracy o przeniesienie do oddziału na drugim końcu Polski. Gdy już byłam pewna, że mogę wyjechać i nie zostanę bez pracy, złożyłam pozew o rozwód z powodu niezgodności charakterów. Wynajęłam mieszkanie nad morzem i zaczęłam tam moje nowe życie. Smutne i bez sensu. Bez Artura, bez dzieci, bez miłości i szacunku do siebie samej, ale w zamian dając ukochanemu mężczyźnie szansę na założenie rodziny. To był okropny czas. Bliscy mi ludzie nie rozumieli mojego postępowania. Rodzice załamywali ręce. Artur szalał, żądał wyjaśnień, powtarzał, że nie rozumie, że oszalałam, ale on wciąż mnie kocha. A ja rozpadałam się na kawałki każdego dnia. Miałam wrażenie, że tłukę się w drobny mak, w nocy ktoś byle jak mnie skleja, a następnego dnia znowu jestem miazgą, pyłem, rozdeptanym przez twardy obcas. Postawiłam na swoim, uzyskałam rozwód. To nie było aż tak trudne, choć bardzo bolesne. Starałam się nie patrzeć Arturowi w oczy. Bałam się, że nie wytrzymam i powiem mu prawdę, a nie mogłam. Zbyt dobrze go znałam. Gdyby wiedział, nie pozwoliłby mi odejść. To on poświęciłby się dla mnie. Zrezygnowałby ze swoich pragnień, planów, a potem cierpiałby w milczeniu, a ja razem z nim, wiedząc, że to wszystko przeze mnie. Wolałam cierpieć sama. I tak jest, choć minęło już dziesięć lat od tamtej chwili. Każda rocznica boli. Dalej rozrywa mnie na strzępy wspomnienie naszej niemal idealnej miłości. Drugi raz nie zaryzykuję. Zresztą wcale nie chcę. Wolę żyć sama. Artur zaś… W końcu przebolał utratę i ożenił się ponownie. Ma dwie śliczne córeczki, a jego druga żona jest w kolejnej ciąży. Czasem oglądam jego zdjęcia na Facebooku. Wydaje się na nich szczęśliwy. Oby był, za nas dwoje. Nigdy nie przestałam go kochać i uśmiecham się, widząc go na zdjęciach z dziećmi. Nawet jeśli to uśmiech przez łzy, bo w środku wszystko wyje i protestuje, że to nie ja jestem na tych zdjęciach obok niego, nie mnie przytula, nie na moim wydatnym brzuchu kładzie rękę. Nigdy nie pogodziłam się z tym, że moje ciało mnie zdradziło, że okazało się moim największym wrogiem. Nie mam też całkowitej pewności, czy postąpiłam słusznie, zachowując tę tajemnicę tylko dla siebie, rozwodząc się z mężczyzną mojego życia i zostawiając go w niepewności, łamiąc mu serce, bez słowa wyjaśnienia, dlaczego to robię. Może powinnam mu powiedzieć, pozwolić dokonać własnego wyboru, zamiast decydować za nas oboje? Może za bardzo się bałam odrzucenia i dlatego wolałam sama odejść? Jak tchórzliwa egoistka. A może nie chciałam niczyjej litości? Nawet rodzicom nic nie powiedziałam, więc do dziś gubią się w domysłach. Czasami śni mi się, że znowu jestem z nim, wyjawiam mu prawdę, a on mnie przytula i mówi, że to nieważne, że kocha mnie i nigdy nie przestanie, że zawsze będziemy razem. Budzę się z płaczem i… wyobrażam sobie, że on właśnie wstaje do któregoś z dzieci, by poprawić mu kołdrę albo zaprowadzić do ubikacji. Jest tak, jak powinno być. Ma to, co zawsze chciał mieć. A ja? Zostanę sama do starości, do śmierci. Tak wybrałam, unieszczęśliwiając siebie do szpiku kości. Kiedy patrzę na uśmiech Artura na zdjęciach, mówię sobie, że było warto. Czytaj także:„Przez 15 lat szukałam faceta, który zatroszczyłby się o mnie i moją córkę. Jacek sprawdził się... już na pierwszej randce”„Przed laty, matka wybrała kochanka i porzuciła mnie jak stary mebel. W obliczu choroby przypomniała sobie, że ma córkꔄMatka całe życie mnie krytykowała i byłam dla niej niewystarczająca. Chciała mnie zmotywować, ale złamała mi serce” Zawierając małżeństwo z moją żoną, nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek będę miał ochotę ją zdradzić. Po kilku latach małżeństwa wynikło szereg rzeczy, które podkopały więź między mną, a nią. Pisząc to nie chce się wybielać, gdyż obydwoje popełniliśmy szereg błędów które powodują, że jesteśmy w tej sytuacji, a nie innej. Tak czy inaczej pewnego dnia mieliśmy bardzo szczerą rozmowę i to co od niej usłyszałem mnie cię nie kocham i nie kochałamŻona stwierdziła, że już mnie nie kocha, zresztą nie wie czy tak naprawdę kiedykolwiek mnie kochała, ale nie ma zamiaru się ze mną roztawać, gdyż mamy ze sobą dziecko, które potrzebuje obojga rodziców, prócz tego jestem ciągle w stanie zapewnić jej i dziecku opiekę i stabilizację finansową. Zresztą nie ma ona zamiaru mnie zdradzać, gdyż tak naprawdę to seks ją nie bawi, uważa go za dodatek do tego, że jest się z mężczyzną. Właściwie te wszystkie uniesienia były tylko z jasnego niebaMnie to co usłyszałem poprostu przeraża, gdyż nie lubię monotoni, lubię eksperymentować, a tu taki cios. Mimo całej irytacji w stosunku do żony, nie sądzę, żeby ona mnie zdradziła. Co do siebie jednak nie jestem tego taki pewny. Coraz częściej łapię się, na tym, że przyglądam się kobietą na ulicy, w parkach, sklepach i innych miejscach. I nie muszą być to te najpiękniejsze i najbardziej wyzywające. To prowadzi do jednegoPo prostu wystarczy, że mają w sobie to coś, co przykuwa uwagę, że są bardzo kobiece. Zaczynam snić o tym, że kocham się z inną kobietą, że mnie rozumie, że potrafimy ze sobą żyć i rozmawiać. Marzę o spotkaniu z kobietą, która podziela moje uczucia, o wspólnym zespoleniu się dwóch ciał i jest coraz silniejsze we mnie, chociaż, wiem, że przecież nie jestem wolny mam przecież rodzinę. Ale też nie chcę udawać, że wszystko jest w porządku i wspaniale, bo tak nie jest. Czuje, że to prowadzi w jednym kierunku ...... ku zdradzie. Podobno najgorzej zrobić to pierwszy raz.

co zrobić żeby żona częściej się kochała